Salut 4/2005
format: cdr, classic box
cena: 40zł
czas trwania: 68 minut
1. belka z błotem
2. boże mój
3. pożegnanie artura 2
4. piot rek
5. mogwa
6. pożegnanie artura
7. jezu! daj mu spokój
8. klawisz [bóg się rodzi]
9. szaj ba
Jachi – noise and chaos
Karol Schwarz – guitar and feelings
Kamilus – effects and kisses
Mieshko – bits and smiles
Szymon – bass and respect
ARh+, Aleph – guests on ‘Belka z błotem’
Final mix: Karol Schwarz
All songs recorded live at Jachi Home Studio in 2004 except “Piot Rek” recorded live at Ggog, Gdańsk 2004-12-09
RECENZJE:
Zaskakujący debiut nagrany przez mających już spory staż na eksperymentalnej trójmiejskiej scenie muzyków (m.in. Karol Schwarz oraz związanych z legendarnym Szelestem Spadających Papierków Szymon). Artyści wyśmienicie potrafili spożytkować lata doświadczeń. Wykorzystując analogową elektronikę, w tym generatory i efekty własnej konstrukcji, jak i gitary Prawatt wykreował swoistą wizję ambientowego postrocka, natchnionego jednak silnie duchem industrialu – dociekliwi doszukają się tu echa choćby Stapleton’owskiej abstrakcyjnej kolażowości, Coil’owej dźwiękowej alchemii, czy Rapoon’owej posuwistej motoryki. Zderzenie kojących, nostalgicznych pejzaży z opresyjnymi hałasami, wszelkiej maści zgrzytami, świstami, szumami daje wyśmienity – często podskórnie niepokojący, mocno psychodeliczny, a innym razem nieco groteskowy – efekt. Całość znamionuje nietuzinkowa – surowa, chropawa, ale jednocześnie pełna detali, dopracowana – warstwa brzmieniowa. Świetna, wyrazista i oryginalna płyta.
Łukasz Iwasiński, Aktivist 79 (styczeń 2006)
Prawatt to zupełnie nowa nazwa, ale nie do końca debiutanci, wręcz przeciwnie! W formacji udziala się muzyk zespołu Szelest Spadających Papierków. W skład Prawatt wchodzą cztery osoby. Ich debiutancki album – czwarta płyta w katalogo Salut Records – to chyba najbardziej bezkompromisowa płyta, jaką Pawlak wydał od lat. Można by rzec, iż Łukasz wrócił nieco do korzenie wydając album osadzony w tradycji postindustrialnego ambientu. Prawatt jawi się jako oryginalny zespół, który wykorzystuje, własnoręcznie zbudowane zestawy perkusyjne oraz różnej maści efekty. Podoba mi się wykorzystanie gitary – to ona odgrywa tutaj dużą rolę, nadając tej 70-minutowej płycie brzmienie, klimat oraz pewnego rodzaju psychedelię. To pocieszające, iż twórcy nie skupili się na komponowaniu muzki tylko i wyłącznie na komputerach, ale wykorzystują też tradycyjne instrumenty oraz sami tworzą efekty. Prawatt swoją muzyką ociera się o dźwiękowy abstrakcjonizm, ale nie taki jak Nurse With Wound – są mimo wszystko mniej szaleni i o wiele bardziej transowi. To naprawdę dobra płyta, jedna z lepszych, jakie miałem okazję słyszec w tym roku. Brawo
Tomasz Właziński [9] http://www.alternativepop.pl
Trójmiasto atakuje! Armata, z której wystrzeliwane są kolejne kule to Salut, nowe dziecko Łukasza Pawlaka. Jak widać ciężko było mu załadować je do ręcznego pistoletu o nazwie Requiem. Salut to broń dużego kalibru – mocna, eksperymentalna elektronika.
Jedną z trójmiejskich kul Salut jest debiutujący Prawatt. W ich przypadku cięzko mówić o eksperymentowaniu, raczej o poszukiwaniu zawieszonym gdzieś pomiędzy rockową alternatywą a rozlaną elektroniką. Inspiracje po wysłuchaniu płyty są dość oczywiste, ale też rozległe: nieco kraut rocka, szczypta awangardy spod znaku Nurse With Wound, pulsujące tło będące do tej pory domeną Plastikmana. Chwilami luźne pomysły brzmią nieco chaotycznie, brak temu jeszcze ogłady, całość nie jest zbyt klarowna jak na mój gust. Drugi zarzut: eksperymentalna w zamyśle (poprzez rozbudowane instrumentarium) grupa jak na razie poszukuje własnej tożsamości, zamiast całkowicie puścić wodze fantazji.
Dużo dałoby skrócenie płytki o kilka toporniejszych fragmentów. Debiut Prawatta zyskałby wtedy na przejrzystości. Na chwilę obecną jest powyżej przeciętnej z dobrymi widokami na przyszłość.
Michał [orwell] Porwet http://www.postindustry.org
Obrodziła nam końcówka roku wspaniałymi krajowymi płytami – zarówno w działce jazzowej (wydawnictwa barci Olesiów), rockowej (Kristen, Plum), a teraz dostajemy smakowity album krzyżujący improwizację i elektronikę. Prawatt to nowy projekt (choć tworzony przez weteranów – w jego skład wchodzi m.in. muzyk legendarnego Szelestu Spadających Papierków) w barwach nowopowstałej wytwórni – Salut (aczkolwiek działającej przy obecnym od lat na niezależnym rynku Requiem Records). Płyta zdominowana jest przez niskotonowe, psychodeliczne energie, które kreują wielowarstwowe, zaszumione faktury. Tropy wiodą przede wszystkim do doświadczeń szeroko pojętego postindustrialu. Chwilami pobrzmiewają tu również echa Laswellowych ambient-dubów. Zresztą w twórczości grupy – przez jej abstrakcyjność – majaczy masa najróżniejszych, mniej lub bardziej uchwytnych, skojarzeń. Muzyka pulsuje, rezonuje, hipnotycznie faluje, czy też niespokojnie wiruje. Czasem układa się w totalnie psychoaktywne wzory. Podskórnie drażni napastliwymi częstotliwościami, wszechobecnymi hałasami czy świstami. Niekiedy pod powierzchnią czai się jakiś dziki, rebeliancki, a innym razem surrealistyczny, groteskowy duch. Artyści nie schlebiają standardom hiper-zaawansowanej produkcji, cyfrowej laboratoryjności. Wręcz przeciwnie – wykorzystując analogowy sprzęt, także własnej produkcji (jak sami mówią: “dwa automaty perkusyjne, dwanaście niezależnych generatorów analogowych, dwie gitary, mnóstwo efektów, a wszystko to fachowo połączone i zsynchronizowane”), czasem wspierając się plądrofonią, kreują doprawdy powalającą, surową, pozornie zgrzebną, ale dopracowaną warstwę brzmieniową. Świetna, stworzona przez bardzo świadomych artystów produkcja!
Łukasz Iwasiński, Fluid 58 (grudzień 2005)
Prałat z Trójmiasta
W Trójmieście i na Śląsku powstaje najciekawsza muzyka w naszym kraju – nie raz spotkałem się z takim stwierdzeniem. Właśnie znalazłem kolejny przypadek potwierdzający tę regułę. To debiutancki album grupy Prawatt. Muzyka na płycie (krążek nie posiada tytułu) to jeden wielki eksperyment z psychodelicznym, industrialnym, avant popowym i ambientowym brzmieniem. Doświadczenia grupy Prawatt (czyt. Prałat) są ciekawe, ale trwają aż 70 minut i momentami po prostu męczą, wręcz przytłaczają słuchacza. Gdyby album skrócono o połowę i zaprezentowano na nim najlepsze efekty, jakie udało się uzyskać z zabaw gitarą, komputerem i generatorem, otrzymalibyśmy ciekawą płytę. Tymczasem artyści zamęczyli nas swoją muzyką. Ale i tak cenię ich bardziej niż innego prałata z Trójmiasta. Także za to, że wpadli na pomysł zremiksowania kolędy ‘Bóg się rodzi’! To chyba pierwsza tak odważna zabawa na polskiej scenie.
Bartek Borowicz Gazeta Wyborcza
Zespół Prawatt [czyt. “Prałat”] za chwilę będzie jednym z najważniejszych eksperymentalnych projektów w kraju. Brzmi patetycznie? Nie bez powodu, jedno z pierwszych wydawnictw labelu Salut to prawdziwa eksplozja bezkompromisowości, definicyjne ujęcie tego, co w swej nowej wytwórni zamierza promować Łukasz Pawlak. Kilka doświadczonych na elektronicznym polu artystów postanowiło powołać do życia nowy projekt, dzięki któremu kolejny raz możemy delektować się polską muzyką bez cienia zakłopotania. Warunek “jak na polskie warunki” traci na znaczeniu. Nie ma czegoś takiego w tym momencie.
A co jest? Jest cała sterta podziwaczonych instrumentów, będących najczęściej efektem konstruktorskich, nieprzewidywalnych talentów poszczególnych członków zespołu. Są generatory, oscylatory, analogi, automaty, filtry, przetworniki, tworzące układ – gwiezdny, kosmiczny. A wszystko bez pomocy komputerów i przystawek MIDI, zamiast tego kable, prawdziwe instrumenty, albo inaczej – instru-fermenty, bo muzyka Prawatt cały czas jest o krok od pogrążenia się w brudzie, chropowatości, chaosie totalnym. W tym momencie uderzamy w sedno całego zamieszania – dźwięki zespołu wciąż są o krok, wciąż są o milimetry, dzięki czemu cały czas trzymają w napięciu. Słuchając tylko czekamy na zupełny rozgardiasz, na tą rozpierduchę, o której Prawatt wspomina, opowiadając o swych koncertach. Płyta pod tym względem flirtuje z odbiorcą, pełni rolę doskonałej bazy dla późniejszych improwizacji live. Muzycy formacji pokazują w ten sposób prawdziwy kompozytorski talent – kolejne kawałki są doskonale przemyślane, rozwijają się umiejętnie, gładko, czasem zaskakująco, zawsze jednak – po prostu – profesjonalnie. Nie jest problemem nagrać ponad godzinę nieprzemyślanego noisu – wyczynem jest umiejętnie wygenerowaną strukturą pokierować, budując sensowne, trzymające poziom konstrukcje. Prawatt jest w stanie właśnie coś takiego grać – począwszy od pierwszego, ponad 14-minutowego kawałka, poprzez kolejne, ocierające się o ambient, noise, muzykę elektro-akustyczną czy po prostu o zimne electro. Zespół osiągnął mistrzostwo w jednoczesności – jest różnorodnie i spójnie zarazem, chaotycznie i konsekwetnie, ponuro i delikatnie, wreszcie rytmicznie i przestrzennie. Wszystko za jednym zamachem.
Jak wspomniałem – “s/t” będzie idealnym punktem wyjścia dla koncertów. Występy live Prawatt muszą być pełne emocji – na żywo zespół zrywa zapewne z jakąkolwiek przewidywalnością, oddając się żywiołom i brnąc beztrosko w nieznane, zaskakujące obszary. Znakomite jak na Polskę? Nie ma czegoś takiego w tym momencie. Po prostu znakomite.p.pl
Krzysztof Stęplowski www.nowamuzyka.pl
Co łączy postać księdza Jankowskiego z rodzimą sceną muzyki alternatywnej? Do niedawna nic. Jednak inaugauracyjne wydawnictwo Salut Records taki właśnie związek ustanawia. Bo oto na zawłaszczonym przez naszego dyżurnego tropiciela spisków trójmiejskim podwórku, pojawił się kolejny prałat. A dokładniej Prawatt – formacja, która kultywuje spuściznę po najlepszych tradycjach tamtejszej muzyki improwizowanej. Zresztą jednym z jej twórców jest były członek kultowego Szelestu Spadających Papierków. Nie jest to więc soniczne komando dbające o podnoszenie morale osłabionego ducha narodu. Muzyka Prawatta to lotny, rozwichrzony żywioł. Jednak nie żaden noise’owy tajfun, ale raczej statyczna chmura dźwięku na pograniczu postrocka i szorskiego ambientu. Przestrzeń jest więc spora i otwarta, ale także odpowiednio zagęszczona, pełna metalicznych świstów, trzasków i szelestów. W dodatku wykreowana bez użycia komputerów, dzięki czemu produkcja ma ciepłe, analogowe brzmienie. Z pewnością jedna z najciekawszych płyt ‘made in Poland’ tego roku.
Michał Nierobisz http://www.exklusiv.pl [Exklusiv’34 11/05]